Dla jednych dbanie o siebie to rytuały pielęgnacyjne, wycisk na siłowni albo spotkania towarzyskie. Dla innych – regularne badania kontrolne, przeleżenie w łóżku całego dnia i rezygnacja z planów. A czasem jedno i drugie. Self-care w chorobie przewlekłej dotyka jeszcze więcej poziomów. I o tym chciałabym dziś z Tobą wirtualnie porozmawiać.
Self-care, czyli czym jest troska o samą siebie?
Pod pojęciem „self-care” rozumiem wszystko, co służy zdrowiu fizycznemu i emocjonalnemu konkretnej osoby. Gigantyczny wór, do którego możesz wrzucić wszystko, z czym Ci po drodze. Elementy, które po dodaniu do siebie dają dobrostan. Od olejowania włosów po psychoterapię. A to i tak wąska definicja, bo przecież kobieta zadbana nie stroni od rozwoju intelektualnego ani duchowego, umie zatroszczyć się o swoje relacje, finanse. Fiu, fiu! Atrakcyjna partia, jednym słowem:)
Pielęgnacja ciała vs. zdrowy organizm
Ten śródtytuł nie wskazuje na to, że trzeba wybierać. Przy chorobie przewlekłej, a nawet kilku, zdrowa pielęgnacja ciała wciąż jest dla mnie ważna. Za to w mojej piramidzie potrzeb jest od dawna mniej więcej w połowie. Zwłaszcza odkąd na horyzoncie pojawiły się kwestie onkologiczne. Trudno wtedy myśleć o regularnym peelingu twarzy albo szczotkowaniu ciała, kiedy głowę zajmują wyniki badań i wszystko, co może sprawić, że odzyskam zdrowie. Znasz ten stan? No właśnie, nagle priorytety się przestawiają.
Mam swoje rytuały pielęgnacyjne, świadomie dobieram kosmetyki, ale pielęgnacja nie zajmuje mi mnóstwo czasu. Zasoby energii też są ograniczone przy przewlekłym zmęczeniu, dlatego dawkuję je oszczędnie na bardziej istotne dla mnie aktywności. Moja skóra nie woła o pomoc, lubimy się z wałeczkami po bokach, naturalna płytka paznokcia jest sexy, a siwe refleksy dodają uroku:) Dlatego nie szaleję z napiętym planem dbania o ciało, przekraczającym moje możliwości czy potrzeby na ten moment. Za to organizm (czyt. kwestie zdrowotne) bardzo często woła o pomoc i to nim się opiekuję w pierwszej kolejności. Tutaj ulokowane są moje potrzeby.
Czy to znaczy, że mam jakieś „ale”, gdy moje koleżanki co miesiąc robią manicure hybrydowy albo wylewają siódme poty na siłowni, choć mieszczą się w rozmiarze XS? Szczerze, to uważam, że kobieta zadbana wcale nie równa się czerwone usta + długie, gęste włosy + 60 cm w talii. Ale, jeśli to sprawia, że realnie czują się lepiej ze sobą, a nie jest maskowaniem jakiś potrzeb, i w każdej innej sferze są równie zadbane, to proszę bardzo. Natomiast, jeśli wynika na przykład z braku pewności siebie, to pochyliłabym się tutaj nad kopaniem u źródła, tak aby czuć się dobrze ze sobą w każdym rozmiarze czy kolorze paznokci i nie czerpać akceptacji z zewnątrz. Zadałabym sobie pytanie: „dlaczego wkładam w to tyle energii?” i wsłuchała się w odpowiedź.
Self-care to zmiana życia na lepsze i głęboka uważność na prawdziwe potrzeby, a nie te maskowane. Liczy się wszystko, co sprawia, że czujesz się zaopiekowana i jest motywowane czułą intencją, szacunkiem do siebie, a nie podszyte np. autoagresją czy wygórowanymi oczekiwaniami.
Przychodzą mi na myśl słowa z „Biegnącej z wilkami”:
W naszej kulturze „potęga ciała” polega na jego urodzie, ale „potęga w ciele” jest rzadkością, bo większość kobiet pozbyła się jej, torturując swoje ciało lub wstydząc się go (…). Ciało nie jest posągiem z marmuru. Ciało ma być schronieniem dla ducha, jego naczyniem, podporą, ogniem, ma wypełniać nas doznaniami i uczuciami.
Dbanie o swój wygląd to super sprawa, ale jeśli przekracza się cienką, czerwoną linię, to może znaczyć, że coś niedobrego dzieje się z emocjami.
Self-care w chorobie przewlekłej – działanie od wewnątrz
Self-care związany z ciałem dotyczy u mnie przede wszystkim przyjmowania suplementów o odpowiedniej porze dnia, picia ziół, zdrowych wyborów żywieniowych czy poszerzania wiedzy na temat zdrowia i próbowania nowych metod na lepsze samopoczucie. Na szczęście mają one przełożenie na stan mojej skóry i włosów – odżywiam je przede wszystkim od wewnątrz:)
Na mojej liście (rotacyjnie, nie wszystko na raz) mieszczą się więc:
- zioła na wzmocnienie nerek i wątroby
- witaminy, probiotyk i enzymy trawienne
- dieta przeciwzapalna
- olejek CBD i magnezowy
- adaptogeny, np. ashwagandha
- naturalny progesteron (na dominację estrogenów przy endometriozie)
- zdrowe oleje o właściwościach przeciwzapalnych (aktualnie, olej z wiesiołka)
- co rano mieszanka lnu, ostropestu i pyłku pszczelego
- herbaty ziołowe, np. rumianek, lipa, pokrzywa, lawenda, konopie (zobacz też inne zioła dla kobiet).
- nawadnianie się
- okłady z oleju rycynowego
- umiarkowana aktywność fizyczna
- fizjoterapia
- regularne wizyty u lekarza i badania
- wysypianie się, czas na odpoczynek
- ubrania z naturalnych materiałów, niecisnące tzw. endo-belly:)
- sztuka odpuszczania, unikanie napiętego planu zajęć i ogólnie zobowiązujących planów wybiegających daleko w przyszłość
- dbanie o siebie szczególnie podczas upałów, które bardzo źle znoszę
Emocjonalny self-care
W zasadzie nie rozdzielałabym ciała od emocji, bo wszelkie emocje mają swoje manifestacje w ciele. I mogłabyś chodzić codziennie do fizjoterapeuty, łykać najbardziej naturalne suplementy, wsmarowywać w siebie najdroższe olejki i na nic to, jeśli psyche leżałaby odłogiem. Jakiś stresik, spięcie w ciele? Bach! I hormony rozchwiane jeszcze bardziej. I już pierwsze objawy zaostrzenia choroby na horyzoncie. I długie miesiące planu naprawczego.
Tych kilka pytań pozwala mi ocenić, jak się sprawy mają i czy jestem ze sobą w dobrym kontakcie:
- czy czuję się dobrze w miejscu, w którym jestem (praca, mieszkanie, związek i inne relacje…)?
- czy jestem niezależna i jednocześnie nie mam problemu z przyjmowaniem pomocy?
- czy wciąż powtarzam te same błędy czy wyciągam wnioski? inaczej mówiąc, czy jestem świadoma schematów, jakie mną rządzą? umiem je rozpoznać i podjąć decyzję, która jest w zgodzie ze mną?
- czy pilnuję swoich granic i nie przekraczam granic innych?
- czy w opiece nad sobą nie straciłam z pola widzenia innych osób? to znaczy, czy widzę tylko swój interes, czy troszczę się o bliskich i otaczam szacunkiem drugiego człowieka? (bo zdrowy egoizm a egocentryzm to dwa różne pojęcia i z tym drugim self-care nie ma nic wspólnego)
Ważnym podpunktem w emocjonalnym osiędbaniu są dla mnie grupy wsparcia, fora i inne społeczności dla kobiet przewlekle chorych. Serce rośnie, gdy obserwuję, jak kobiety troszczą się o siebie nawzajem w wirtualnej przestrzeni. Namiary na kilka z nich zostawiłam dla Ciebie w Kobiecym niezbędniku.
Troska o siebie z poziomu czułości, nie lęku
Gdy masz problemy zdrowotne pojawiają się nowe aspekty troski o siebie. Self-care w chorobie przewlekłej to nie kaprys, a konieczność, aby nie podupaść na zdrowiu jeszcze bardziej. Dlatego oznacza o wiele więcej niż małe przyjemności, choć nie zapominaj o nich, proszę. Łatwo się zapętlić w dbaniu o zdrowie.
Pamiętam, jak z zapałem nowicjuszki dokładałam sobie zdrowotnych zaleceń. Lista na jeden dzień zajmowała grubo ponad stronę A4. Bałam się, że mój stan zdrowia się pogorszy i czeka mnie kolejna operacja. Dlatego zrobię jeszcze to, i to, i to. Dziś widzę, że działałam z poziomu lęku. Uważałam też, że chorobę mogę w 100% kontrolować. Taka to jestem wszechmocna! A gdzie w tym pokora? Świadomość złożoności procesów w ciele? I jaka odpowiedzialność na mnie spoczywała. Dosłownie przytłaczająca. Lepiej się czuję, gdy moja troska o zdrowie jest bliższa równowagi, wynika z miłości do ciała, siebie samej. To taka ulga.
Proszę, nie rób sobie wyrzutów, jeśli poczułaś się gorzej, zjadłaś coś niezdrowego, zapomniałaś o przyjmowaniu suplementów. Robisz tyle, ile możesz na ten moment. Obwinianie siebie i obsesyjna kontrola gorzej robią Twojemu zdrowiu.
Self-care? Do it yourself!
Jeśli chorujesz na tężyczkę, może masz w swoim harmonogramie specjalne miejsce na kąpiele w soli Epsom, a dzień zaczynasz od solidnej porcji soku pomidorowego?
Jesteś jedną z Hashimotek? Możliwe, że troszczysz się więc o swoje jelita z największą czułością. Serwujesz im przepyszne kiszonki, do tego kolagen i probiotyki.
A może zmieniłaś styl życia z myślą o swoim PCOS? Na przykład na Twoim talerzu zazieleniło się od warzyw i chodzisz spać z kurami.
W staraniach o dziecko czujesz się sfrustrowana i nie masz nawet czasu pomyśleć o tym, co Cię karmi? Gruby temat, ale to właśnie teraz potrzebujesz najwięcej czułej troski o siebie.
Szukasz rytuałów, które ukoją Twoje nerwy, zakończyłaś toksyczną relację albo zdecydowałaś się na regularną psychoterapię? To wspaniałe postanowienia i wyraz miłości do siebie.
Postanowiłaś zrobić coś dla siebie i zapisałaś się na zajęcia taneczne, kurs szycia albo naukę obcego języka? To też piękny przejaw zaopiekowania się sobą, choć self-care wcale nie musi być związany z produktywnością. Rzucenie studiów, jeśli czujesz, że nie tędy droga, to też przejaw miłości do siebie. Tak samo „nicnierobienie” jest nam potrzebne.
Bądźmy dobre dla siebie! 🙂 Daj znać, na co masz ochotę? Zrób self-care po swojemu.
PS Jako skarbnicę inspiracji w osiędbaniu polecam Ci blog Blimsien.