oko kobiety

Czy cierpienie uszlachetnia? Nie. Cierpienie zmienia

przez BODYLOGIKA

Co nas nie zabije, to nas wzmocni, a cierpienie uszlachetnia. Dla zdrowia lepiej nie powtarzać tym podobnych komunałów. Zwłaszcza, że dotyczą newralgicznej części życia – ciężkich przeżyć i choroby. Tu potrzeba dużo taktu i empatii. Szerszego spojrzenia na sprawę, a nie pocieszania na siłę nic niewnoszącymi frazesami. Na dodatek, zwykle działają one na pocieszanego jak płachta na byka. 

Cierpienie leczy czy kaleczy – z czym łatwiej się pogodzić? 

Tak to już jest, że to co trudne staje się znośniejsze dzięki jednemu mechanizmowi obronnemu – racjonalizacji. Dzięki niej porażka zmienia się w sukces, celowe zranienie w przypadkowe faux pas, a cierpienie w terapeutyczną szansę na szlachetne zmiany w życiu. 

Łatwiej jest wierzyć w coś, co jest dalekie od prawdy, za to daje poczucie bezpieczeństwa, stabilizacji, chroni przed nieprzyjemnymi emocjami, tłumaczy niewytłumaczalne. To co niewygodne ląduje wtedy w podświadomości. 

Choroba staje się „słodką cytryną”, czyli z gruntu negatywne zdarzenie zaczyna być traktowane jako pozytywne. 

Ciężkie przeżycia, czy to zdrowotne czy innego rodzaju, kiereszują psychikę. Mogą równie dobrze  spowodować zgorzknienie i frustrację, co duchową przemianę. Od nas jednak zależy, jak na nie zareagujemy i co z tym zrobimy. 

Choroba – impuls do zmiany 

Choroba wymusza zmiany. Dla jednych są to zmiany, których być może nie dokonaliby w innych okolicznościach. To jest piękne, kiedy ludzie mogą dokonać uzdrawiającej ich metamorfozy – nie kwestionuję takiego obrotu sprawy. Sama poniekąd przez różne choroby przewlekłe (nie tylko endometriozę) jestem innym człowiekiem. Bardziej uważna, w kontakcie z ciałem, emocjami. Ale też z taką drzazgą w środku, czuję się pokiereszowana przez chorobę, w środku i na zewnątrz.

Być może, gdyby nie lata w bólu, brak sił fizycznych, całkiem inaczej pokierowałabym swoim życiem. Co gdyby to zdrowie je ukształtowało, nie choroba? Z pewnością podjęłabym inne decyzje. Piszę to bez żalu. Po prostu mam świadomość, że dostosowałam się do zmieniających się warunków. Nie robię z siebie ofiary ani bohaterki. Pokierowałam swoim życiem, tak jak mogłam na tamten czas. Lubię je, siebie w takiej odsłonie też. 

Równie dobrze kształtuje/uszlachetnia kontakt ze sztuką, naturą, relacje międzyludzkie… Na pewno o wiele przyjemniej. 

Czy mimo tego impulsu do zmian uważam, że choroba uszlachetnia? Mogę powtórzyć za Anną Dymną: „Wolałabym, żeby nie było takiej szlachetności”. Daleka jestem od jej gloryfikowania. Z pewnością w niektórych osobach wyzwala motywację. To zrozumiałe, gdy na drugim końcu jest bezsilność, nierzadko ocierająca się o depresję. A czasem istnieje jedno i drugie. 

Choroba, szczególnie opanowana, potrafi wznieść ponad przyziemność, pomaga cieszyć się z banalnych rzeczy, dostrzegać co jest najważniejsze. Jest jak przyspieszony kurs życia. Niesie przy tym ze sobą utrudnienia. Nierzadko codzienność z nią to sinusoida – rollercoaster samopoczucia psychicznego i fizycznego. Dotyczy to nie tylko samych chorujących, ale i ich bliskich, opiekunów. 

Osobiście wolę skupić się na normalnym życiu MIMO choroby. Z wszystkimi jej ograniczeniami dla mnie to wciąż normalne życie. Z dystansem do siebie, endometriozy, a czasem bez jednego i drugiego. I wiesz, co? To też jest OK:) Wszystkie odcienie szarości dozwolone. 

0 komentarzy
4

MOGĄ CIĘ ZAINTERESOWAĆ

Dodaj komentarz

Ta strona używa "ciasteczek", aby lepiej Ci się z niej korzystało. Jak Ci z tym? Kliknij OK lub dowiedz się więcej. OK Więcej