Wiele mówi się o „Amazonkach” – kobietach po amputacji piersi. Tymczasem określenie „Syrenki” wciąż jest zbyt mało popularne, jak na ilość kobiet, których dotyczy. Alicja w szczerej rozmowie o raku szyjki macicy i życiu po usunięciu macicy.
Alu, czy zgadzasz się, żebyśmy porozmawiały tak, jak przyjaciółki wieczorem przy lampce wina – radykalna szczerość i zero tabu? Oswoimy razem nowotwory kobiece i zabieg histerektomii?
Oczywiście, z przyjemnością. Na moim profilu na Instagramie staram się pokazywać rzeczywistość bez kolorowania, ale subtelnie i kobieco. W końcu rak szyjki macicy to problem, który może dotyczyć każdej z nas – osobiście lub bardzo bliskiej nam kobiety – mamy, siostry, przyjaciółki, babci. Działamy też dla naszego wspólnego, kobiecego dobra, więc im szczerzej porozmawiamy, tym więcej ważnych informacji przekażemy obserwatorkom i czytelniczkom.
Zacznijmy od tego, kim są Syrenki? W wyniku jakich problemów zdrowotnych kobiety stają się Syrenkami?
Syrenki to przede wszystkim wyjątkowe, silne i waleczne kobiety. Potrafią się wspierać w trudnych chwilach i pomagać sobie dobrym słowem i radą. Szczerze powiem, że miałam mieszane uczucia na temat kobiecej solidarności, dopóki nie dołączyłam do zamkniętej grupy syrenek na FB. Tam poznałam, co to jest prawdziwe wsparcie, zaufanie, pomoc – mimo że nigdy nie poznałyśmy się na żywo, to czujemy się sobie bardzo bliskie.
A tak już naprawdę wprost – syrenki to kobiety, którym usunięto macicę, np. w wyniku choroby nowotworowej, m.in. raka szyjki macicy, czy raka trzonu macicy. Zakres takiej operacji bywa różny – w zależności od rozwoju choroby i indywidualnego przypadku danej pacjentki wycina się również przydatki (czyli jajniki i jajowody), węzły chłonne, cześć pochwy, sieć mniejszą i większą, a nawet wyrostek robaczkowy.
Są różne sposoby przeprowadzenia takiego zabiegu. Operacja odbywa się przez powłoki brzuszne, przezpochwowo lub laparoskopowo. Wybór terapii, leczenie i dalsza opieka medyczna zależą oczywiście od lekarza prowadzącego i indywidualnego przypadku. Trudno tu mówić lub osądzać, czy któryś wariant operacji jest lepszy czy gorszy, a z tym już się kilka razy spotkałam. Zwłaszcza po operacji, kiedy niektóre osoby sugerowały mi, że może jednak lepiej było iść do kogoś, kto przeprowadziłby moją operację laparoskopowo – teraz mam dużą bliznę, a przecież mogłam jej nie mieć. Takie komentarze są zupełnie niepotrzebne.
Oczywiście warto się skonsultować z różnymi specjalistami, ale jednak finalnie zaufać swojemu lekarzowi. Ja wierzę, że troska i operacja, którą wybrał dla mnie mój profesor była najlepszą możliwą opcją i nie zastanawiam się nad tym, bo jestem po i czuję się naprawdę dobrze. Uważam, że można bazować na czyichś doświadczeniach w kwestii wyboru specjalisty, jednak pamiętajmy, że jesteśmy tylko ludźmi i osobowości, które odpowiadają koleżankom, niekoniecznie będą odpowiadały nam. Dobrze jest patrzeć na kompetencje i doświadczenie specjalisty, ale mieć jednak własne zdanie, nie ulegać wpływom, bo ostatecznie to my jesteśmy odpowiedzialne za siebie i swoje decyzje.
Czy podejrzewałaś, że z Twoim zdrowiem dzieje się coś niepokojącego?
Jestem osoba, która zawsze wkłada 1000% zaangażowania w pracę, w życie, w obowiązki. Staram się wywiązywać z każdego zadania najlepiej jak potrafię, czasami nie patrząc na własne siły, więc często byłam osłabiona, przemęczona i chorowałam.
Od maja 2020 sytuacja zaczęła się zmieniać i organizm zaczął dawać mi sygnały z tej bardziej kobiecej strony funkcjonowania. Moja intuicja najpierw nieśmiało i cicho, a potem już nieco głośniej podpowiadała mi, że mimo zapewnień lekarki, że wszystko jest dobrze, to jednak coś mi dolega. Wtedy postanowiłam pójść do innego lekarza, ale Pani ginekolog również niczego niepokojącego nie widziała.
Sugerowano mi poronienie, anemię, nerwicę, depresję, problemy z tarczycą, dostałam nawet tabletki antykoncepcyjne na unormowanie cyklu miesiączkowego, bo po badaniach na te schorzenia nic nie wskazywało, że to właśnie one są przyczyną obfitych i nieregularnych krwawień.
Po kilku miesiącach tego niepokoju postanowiłam w końcu wybrać się jeszcze na jedną konsultację. I tak (z polecenia znajomego – za co jestem mu ogromnie wdzięczna) trafiłam do Profesora Roberta Jacha. Teraz wiem, że ta decyzja i wizyta uratowały mi zdrowie i życie.
Często w kontekście raka szyjki macicy wspomina się o tym, że chroni przed nim regularna cytologia. Tutaj czuję potrzebę zaznaczyć, że regularne badanie cytologiczne jest hiperważne, bo zwiększa szanse na diagnozę choroby we wczesnym stadium. Wtedy rak szyjki macicy jest w 100% wyleczalny. Natomiast sama cytologia nie uchroni nas przed tą chorobą. Rak szyjki macicy może latami rozwijać się bezobjawowo. W moim przypadku cytologia zawsze była bez zarzutu. A jak było u Ciebie?
U mnie podobnie – ostatnią cytologię miałam w 2019 roku, wynik bez zarzutu. Zawsze pilnowałam, żeby robić ją regularnie. Niestety nie zwracałam uwagi na to, czym np. ta cytologia jest pobierana i czy w związku z tym była pobierana właściwie. Nie wiedziałam, że są dwa rodzaje cytologii, czyli klasyczna, ale też cytologia płynna, która jest znacznie bardziej czuła i daje lepsze wyniki diagnostyczne, jest dokładniejsza.
Podobnie nigdy żaden lekarz nie zasugerował mi nawet zrobienia testu na HPV. Robiłam wszystkie możliwe badania, wymazy, ale o tym nikt mi nigdy nie powiedział.
Teraz uważam, że ginekolodzy powinni jednak uświadamiać pacjentki, że aż 80 % populacji może być zarażona wirusem HPV i że ma on niebezpieczne, onkogenne typy, które są odpowiedzialne za rozwój raka i nieodwracalnie wpływają na kobiece zdrowie. Lepiej wiedzieć, że jesteśmy zarażone, bo możemy wtedy uważać na siebie i pamiętać o planowaniu odpowiedniej diagnostyki. Pamiętajmy o tym, że ta infekcja to nie jest kwestia dni czy tygodni – wirus rozwija się w naszym organizmie bardzo długo, a początkowe stadia raka mogą nie dawać żadnych objawów.
Jak długą drogę przeszłaś od pierwszych objawów raka szyjki macicy do diagnozy?
Powiem szczerze, że to była bardzo męcząca i długa droga. Nie pamiętam takiego momentu w swoim życiu, w którym tak doskwierałyby mi różne stany, emocje i dziwne sygnały ze strony organizmu. Zawsze byłam ambitna, szybka i lubiłam robić kilka rzeczy naraz. Znajomi czy pracodawcy często się śmieją, że jestem chodzącym multitaskingiem.
Poza etatem w pracy, mam też etat mamy, żony i m.in. przyjaciółki, jak każda z nas:) Myślę, że pandemia zmieniła nasze poczucie bezpieczeństwa – miałam wątpliwości, czy może cała ta sytuacja zamknięcia i wirusa z nieznanymi powikłaniami nie wpłynęła na moje odczuwanie niepewności, niepokoju i lęku. Pamiętam, że nawet pytałam i szukałam informacji na temat tego, czy zarażenie koronawirusem i jego ewentualne powikłania nie są związane np. z rozregulowaniem cyklu, dłuższym krwawieniem, osłabieniem… A przecież nawet nie miałam objawów koronawirusa. Cieszę się, że się nie poddałam i słuchałam mojej intuicji. Całe szczęście – nawet profesor Robert Jach, który mnie operował przyznał, że zdrowie zawdzięczam też swojej intuicji i konsekwencji w działaniu.
Jakie emocje Ci wtedy towarzyszyły?
To był chyba cały wachlarz emocji – od niemocy, strachu i lęku do maksymalnej złości i takiego aktywnego zaprzeczania. Zdarzał mi się histeryczny płacz wywołany małym impulsem, który powodował, że wszystkie lęki potrafiły nagle eksplodować, a emocje znalazły swoje ujście. Bałam się o siebie, o dzieci, o męża, o to jak to wszystko będzie wyglądać już po operacji i jak będziemy się z tym wszystkim mierzyć jako rodzina.
Jak przygotowano Cię do zabiegu histerektomii? I na czym on dokładnie polegał?
Histerektomia to zabieg polegający na wycięciu macicy, szyjki, części pochwy i węzłów chłonnych. W moim przypadku lekarze zdecydowali o pozostawieniu jajników. Operacja odbywała się oczywiście w pełnej narkozie, przez powłoki brzuszne. Mam po niej teraz pamiątkę – bliznę od pępka do spojenia łonowego. To praktycznie jedyna widoczna rzecz, która została mi po zabiegu.
Jeśli chodzi o przygotowania, to wszystko działo się tak szybko (a przynajmniej ja miałam takie wrażenie), że trochę działałam na tzw. autopilocie. Robiłam pewne rzeczy automatycznie, machinalnie… Musiałam przygotować męża i dzieci na moją nieobecność i późniejsze chwilowe ograniczenie mobilności, pozałatwiać rzeczy w pracy, poinformować współpracowników, z kim mają się kontaktować.
Nie będę oszukiwać – byłam przerażona. Chyba bałam się usiąść na chwilę i zastanowić nad tą sytuacją. Obawiałam się, że w trakcie operacji coś się stanie, co spowoduje komplikacje i już nigdy nie wrócę do formy sprzed zabiegu. A przede wszystkim o to, że moje dzieci znowu stracą mamę (ich pierwsza mama, Gabriela, zmarła wcześnie z powodu choroby nowotworowej).
Przyznam, że nie byłam w stanie wyszukiwać w internecie informacji – mój strach paraliżował mnie przed tym, dlatego o pomoc prosiłam przyjaciółkę, która pomagała mi w tych trudnych chwilach i np. szukała odpowiedzi na moje konkretne pytania. Oczywiście mogłam porozmawiać też o zabiegu z moim lekarzem, który wszystko skrupulatnie mi wytłumaczył, ale ja chciałam poznać kobiety, które znają ten stan. Moja ciekawość i niepewność tego, co będzie „po” zwyciężyła i tak (dzięki przyjaciółce Kamili) trafiłam do grupy syrenek na FB.
Jak długo dochodziłaś do siebie po zabiegu?
Pierwsze tygodnie nie były łatwe. Pierwszych dwóch dni po samej operacji praktycznie nie pamiętam – spałam. Myślę, że ilość stresu, którą zafundowałam organizmowi dzień przed operacją i w dniu samej operacji w połączeniu z narkozą i ogólnym zmęczeniem po zabiegu, sprawiły, że po prostu spałam i nie miałam nawet siły zadzwonić do męża na dłuższą rozmowę. Po pierwszym dniu tego spokojnego i nieprzerwanego snu, poczułam się dużo lepiej i pomału zaczęłam się pionizować z pomocą pielęgniarek i rehabilitantki. Najbardziej bolała mnie kość ogonowa i miednica, bo bałam się ruszyć z bardzo błahego powodu – wydawało mi się, że jak przewrócę się w łóżku na bok, to moje organy wewnątrz ciała również się przesuną. To niesamowite, co w takich sytuacjach nasz mózg jest w stanie projektować.
Po operacji nosiłam pas brzuszny, musiałam wstawać w odpowiedniej pozycji. Przez kilka tygodni nie mogłam niczego nosić i przede wszystkim podnosić. Doszłam do siebie dość szybko, już po miesiącu korciło mnie, żeby coś w domu posprzątać, ale po kilku ruchach wiedziałam, że to nie był dobry pomysł, więc stawiałam na odpoczynek. Zwłaszcza po brachyterapii, czyli naświetlaniach dopochwowych. Fizycznie organizm doszedł do siebie dość sprawnie, psychicznie bywało różnie, ale miałam cudowne wsparcie moich mężczyzn i przyjaciół, także wiedziałam, że mam na kogo liczyć.
Czy wiedziałaś, czego się spodziewać po własnym ciele w momencie usunięcia macicy?
Kompletnie nie miałam pojęcia. W mojej głowie pojawił się taki stary mit, że po usunięciu macicy kobieta się starzeje, jest mniej witalna, ma bardziej męskie rysy twarzy i od razu pojawiał mi się w głowie obraz zgorzkniałej 30-latki. Zupełnie niepotrzebnie znowu mózg podpowiadał wizje związane z lękiem.
Pytałam innych Syrenek i lekarzy, jak to wygląda, ale nie byłam w stanie zaufać tym zapewnieniom, że niewiele się zmieni, bo wydawało mi się, że to bardzo indywidualna kwestia. I nie myliłam się, bo każda z nas radzi sobie z tym problemem inaczej. Właśnie! Dla niektórych kobiet to jest problem, a dla innych po prostu konsekwencja choroby. Ze względu na młody wiek, mnie zostawiono jajniki, więc gospodarka hormonalna działa, a przynajmniej powinna, bo o finalnych jej staraniach dowiem się pewnie za kilka miesięcy, kiedy się spokojnie unormuje i przyzwyczai do nowego „trybu działania”.
Co zmieniło się od czasu histerektomii? Jakie są konsekwencje usunięcia macicy u młodej kobiety?
Na pewno bardzo trudno jest pogodzić się z faktem, że nie będę mogła zajść w ciążę. Nigdy nie doświadczę smutków i radości związanych z ciążą, stanem, w którym kobieta doświadcza feerii emocji, poznaje różne zakamarki swojej osobowości, może cieszyć się z dawania życia i ulokować tak bezinteresownie swoją miłość. Mam dużą bliznę, która czasami mnie boli, ale mam wrażenie, że jest to bardziej psychosomatyczne, bo wszystko podobno bardzo dobrze się zagoiło. Ale ja zawsze miałam bardzo wrażliwą skórę, więc to tutaj upatruję przyczyny.
Czego nie wolno robić po zabiegu usunięcia macicy?
Na pewno nie wolno się przeciążać, trzeba mądrze odpoczywać i uprawiać sport czy konkretne aktywności. Nie powinno się dużo nosić, gwałtownie biegać czy skakać – w dłuższej perspektywie wykonywać prac fizycznych i tych związanych z dźwiganiem – na to trzeba bardzo uważać.
Czytelniczki prosiły, aby Cię zapytać, jak się teraz czujesz? A ja dodam od siebie – jak dbasz o swoje zdrowie emocjonalne?
Cała moja przygoda z zeszłego roku nauczyła mnie przede wszystkim, że zdrowie jest naprawdę najważniejsze. Często to powtarzamy, ale nie do końca zastanawiamy się nad tym, co mówimy. A to faktycznie tak jest – bez niego nie jesteśmy w stanie zrobić podstawowych rzeczy, nic nas nie cieszy, nie możemy się beztrosko śmiać czy spontanicznie cieszyć i marzyć.
W złapaniu psychicznej równowagi bardzo pomogła mi terapia simontonowska, którą w czasie zwolnienia mogłam odbyć online, dzięki Centrum Psychoonkologii Unicorn. Z całego serca polecam wszystkim dziewczynom i ich bliskim ten rodzaj terapii (online wymusiła sytuacja związana z pandemią). Dzięki niej lepiej poznajemy same siebie, dochodzimy do wniosków, które bardzo trudno byłoby samemu wysnuć, uczymy się jak pracować ze swoimi przekonaniami, a przede wszystkim zamieniać słowo „muszę” na „chcę”.
Dla mnie to był wspaniały czas, który pokazał mi, jak wiele o sobie nie wiedziałam i jak bardzo nie zastanawiałam się nad swoim życiem, nad tym czy czuję się dobrze, czy jest mi wygodnie i czy na pewno chcę, aby tak było. Parłam do przodu, goniłam w pędzie, niewiele myśląc nad tym, po co ja to właściwie robię.
Teraz czuję się dobrze, zrozumiałam, że trzeba o siebie mądrze i czule dbać. Czytam dużo tekstów i książek o emocjach, obserwuję kilku psychoonkologów np. na Instagramie, zwracam na siebie, swoje potrzeby i uczucia zdecydowanie większą uwagę. Otaczam się wspaniałymi i inspirującymi kobietami – od tego roku jestem wolontariuszką Kwiatu Kobiecości i wspieram działania organizacji na rzecz kobiet całym sercem.
Jak radzisz sobie z pragnieniem bycia mamą?
Muszę przyznać, że to jest wyjątkowo trudne… Na szczęście mam dwóch synów, których bardzo kocham i spełniam się w roli mamy. Czasami myślę, że poprzez moją rolę „macochy” poznałam chyba wszystkie możliwe blaski i cienie macierzyństwa na wielu płaszczyznach i w różnych wymiarach. Miewam gorsze momenty, ale wtedy patrzę na nich i wiem, że mam naprawdę wielkie szczęście.
Na swojej stronie piszesz, że kiedyś myślałaś, że wiele sytuacji to kwestia przypadku i zbiegu okoliczności. A teraz uważasz, że nic nie dzieje się bez przyczyny. Co masz na myśli?
Tak, wcześniej po prostu nie zwracałam uwagi na siebie i to, co mnie otacza. Gnałam jak oszalała, ciągle się spieszyłam, wszystko chciałam zrobić szybciej, żeby móc jeszcze więcej w danym dniu. Teraz wiem, że wiele sytuacji, które teraz analizuję, nie pojawiły się w moim życiu przypadkowo. Słowa, o których wcześniej nie myślałam, ludzie, którzy stawali na mojej drodze, wizje, których nie przemyślałam i sygnały, których nie odczytywałam. Wydawało mi się, że panuję nad swoim życiem i muszę być ciągle lepsza.
A teraz po prostu cieszę się z tego, jaka jestem. I jestem wystarczająca. Akceptuję siebie w pełni, przestałam walczyć z losem i stawiać sobie bardzo wygórowane cele, bo to do niczego dobrego nie prowadzi i wprowadza w nas niepotrzebny niepokój i lęk o to, że nie podołamy. Robię sobie małe i większe przyjemności, nagradzam za trudne chwile. Doceniam to, jaka jestem i coraz częściej jak na to wszystko patrzę, to jestem z siebie dumna. Jak widać tego też po tylu latach trzeba się dopiero nauczyć.
Jakie słowa chciałabyś skierować do osób, które czytają tę rozmowę? A jakie do tych, które przygotowują się do zabiegu usunięcia macicy?
Do kobiet, które czekają na operację – jestem z Wami sercem, pamiętajcie, że jesteście silne i dacie radę przetrwać więcej niż wam się wydaje. Dbajcie o pozytywne nastawienie, bo psychika to podstawa. Otaczajcie się ludźmi, którzy podnoszą Was na duchu. Jeśli potrzebujecie pomocy, to nie wahajcie się i nie wstydźcie. Znajdziecie ją wśród syrenek – w zamkniętych grupach na FB lub w fundacjach. Polecam Kwiat Kobiecości, organizację, której sama jestem wolontariuszką. Zawsze możecie tez zwrócić się do mnie – na IG (@stanczuk_alicja) czy poprzez mojego bloga.
A Wam, drodzy czytelnicy – chciałabym powiedzieć, żebyście wszyscy – zarówno kobiety jak i mężczyźni – byli świadomi tego, że wirus HPV istnieje i to nie jest coś, co dotyka tylko małą część populacji, bo tak naprawdę może spotkać każdego z nas, a rak szyjki macicy nie jest dziedziczny ani uwarunkowany genetycznie.
Kochane kobiety! Dbajcie o siebie mądrze, bądźcie dla siebie czułe i troskliwe. Dbajcie o swoje pasje, przyjemności, podział obowiązków w pracy i w domu, a przede wszystkim balans między pracą a domem. To szczególnie ważne zwłaszcza w dobie pracy zdalnej. Często zdarza się, że bardziej dbamy o partnera niż o siebie. Pamiętajcie, że dbając o siebie, dbamy też o naszą rodzinę, o bliskich, którzy z nami żyją i nas kochają.
Chciałabym zwrócić się też do mężczyzn – dbajcie o swoje kobiety, mamy, siostry. Pytajcie, czy się badały, zapytajcie, jak się czują i czy są szczęśliwe, tak po prostu. Ostatnio przeczytałam takie mądre zdanie: Twórz to, co pragniesz, aby istniało na tym świecie. Myślę, że można odnieść to też do naszej codzienności. Tak samo dobrze traktujmy siebie i innych.
ALICJA STAŃCZUK
Marketingowiec z dziennikarskim doświadczeniem, copywriterskim zacięciem i pasją do działania, ale przede wszystkim kochająca mama, żona i syrenka. Uparty, szczery i zwariowany zodiakalny strzelec, szalona dusza, zakręcona miłośniczka kotów i zdrowego gotowania.
Uwielbiam ekstremalne przeżycia jak lot na paralotni – marzę o skoku ze spadochronem albo przejechaniu rajdu samochodowego. Kocham zapachy, kolory i książki. Po traumie, jaką dla mnie była choroba nowotworowa marzę o tym, aby kobiety badały się regularnie a przede wszystkim miały świadomość zagrożenia wirusem HPV i rakiem szyjki macicy. Oswajam ten temat w świecie online i offline. Świadomość to zdrowie, dlatego całym sercem wspieram działania organizacji Kwiat Kobiecości, z którą jestem związana od 2021 roku.
Więcej o mnie znajdziecie na IG @stanczuk_alicja i na blogu – www.alicjastanczuk.pl.
Prześlij tę rozmowę bliskiej kobiecie – mamie, siostrze, przyjaciółce. To ważne. Dziękuję.