Do Joanny trafiłam po nitce do kłębka na Instagramie. Zaciekawiły mnie jej kompetencje w zakresie niepłodności, radzenia sobie w sytuacjach kryzysowych, a przede wszystkim – odzyskiwania kontaktu z ciałem i psychologii kobiecości. Joanna zajmuje się znaczeniem czynników psychologicznych w procesie leczenia i zdrowienia. Rozmowa jak znalazł dla wszystkich kobiet z przewlekłą chorobą!
Joanno, poznałyśmy się w mediach społecznościowych. Dotarłaś do mnie subtelnym i empatycznym przekazem, przypominającym mi „Biegnącą z wilkami”. Co spowodowało, że swoją drogę zawodową skierowałaś w kierunku wspierania kobiet?
15 lat temu poszłam za głębokim uczuciem w sobie, którego nie rozumiałam, ale któremu postanowiłam zaufać i dać się poprowadzić. Okazało się, że weszłam tym samym na drogę swojego kobiecego rozwoju i trafiłam do miejsca, w którym mogłam pracować jako psycholożka z innymi kobietami. Moją przewodniczką stała się wtedy (i jest nią do dzisiaj) Marion Woodman, która trafiła do mojego życia tzw. przypadkiem.
Od tamtej pory mam w sercu szczere zamiłowanie do własnej życiowej kobiecej ścieżki i ścieżek innych kobiet. Fascynuje mnie to. Obchodzi mnie nasz wspólny los i los pojedynczych kobiet, które kierują się do mnie po wsparcie. Zależy mi na nich.
W swoim życiu zawodowym bywałam w różnych miejscach – uczelniach i fundacjach, przychodniach i szpitalach, czy niezależnych projektach. Ale teraz kiedy patrzę wstecz, widzę wyraźnie, że i tak motywem przewodnim w tych zgoła odmiennych miejscach była praca z kobiecością, ciałem, kontaktem z czymś głębszym w sobie i oczywiście z kryzysem.
Sama też przechodzę swoją drogę jako kobieta i miewam swoje kryzysy. Co jakiś czas pojawiają się we mnie wątpliwości czy praca z kobietami to nadal mój kierunek. Wtedy zatrzymuję się i sprawdzam. Póki odpowiedź jest na tak, staram się robić swoje. A nie robię jeszcze wszystkiego, co chcę. Na realizację czeka nadal kilka dużych pomysłów dla kobiet!
Co dla Ciebie oznacza „świadoma kobiecość?”
Kiedy pytasz, to zdaję sobie sprawę, że na różnych etapach życia oznaczało to dla mnie różne doświadczenia. I wiem, że jest tak również u innych kobiet. Dla mnie świadoma kobieta ma intencję podążania za prawdą o sobie, choć często jest to trudny i mało komfortowy wybór prowadzący czasami na poważne rozstaje dróg. Stara się zachować własną autentyczność i uczy się stawać za sobą, pokazywać się taką w relacjach i w świecie. Na ten moment, kiedy powoli zbliżam się do tzw. połowy życia doświadczam swojej kobiecości jako wewnętrznego tańca siły, serca i kreatywności. Ale wiem, że ten proces może ulec zmianie i będę wtedy odkrywać ją na nowo.
Na swojej stronie napisałaś: „Dolegliwości i choroby potrafią być genialną mapą kobiecej tożsamości”. Czy mogłabyś rozwinąć tę myśl?
Bardzo chętnie, dlatego że symptomy to jeden z moich ulubionych obszarów pracy. W psychologii procesu symptomy choroby są obrazem pewnych aspektów nas samych, które próbują się przez nas ujawnić.
Nasz proces indywiduacji, czyli zdejmowania masek i stawania się tym, kim naprawdę jesteśmy, wydarza się poprzez różne doświadczenia – konflikty w relacjach, kłopoty w pracy, choroby, uzależnienia, sny czy inne okoliczności, podważające naszą dotychczasową tożsamość.
Dlatego też to, co przydarza się naszym ciałom, rodzaj choroby, jej objawy, nasza percepcja tego doświadczenia, może być wskazówką co do kierunku, w którym zmierza nasz osobisty rozwój.
Pewna klientka pracowała z mocno obniżonym dnem miednicy, co zaczynało być kłopotliwe na co dzień. Jest to problem medyczny, ale można szukać również jego psychologicznego znaczenia. W jej doświadczeniu wewnętrznym ta energia, która sprawiała, że dno się obniża i przestaje być wydolne miała jakość napierającej siły, która bezwzględnie dąży do swojego chcenia i nie liczy się z niczym.
Stanięcie po stronie tej siły i poznawanie jej było dość kłopotliwe dla tej kobiety z uwagi na to, że wydawała jej się egoistyczna i „samcza”. Zwłaszcza, że ona sama na co dzień utożsamiała się z byciem dbającą o innych, uwzględniającą ich potrzeby bardziej niż swoje, troszczącą się o ich dobro nawet kosztem tego, co ważne jest dla niej.
Zintegrowanie w sobie tej siły i stanie się kimś, kto dba o to, żeby jej było dobrze było bardzo uwalniającym doświadczeniem i pozwoliło wprowadzić więcej równowagi do życia. Nadal była dbająca i troszcząca się, ale dzięki tej sile, potrafiła również stanąć za sobą, zawalczyć o to, co było dla niej ważne, nie licząc się jedynie z potrzebami innych. Z tej pracy płynął dla niej ważny przekaz – „mnie również ma być w życiu dobrze, moje potrzeby i dążenia są równie ważne!”.
Praca z symptomem pomaga nam odkryć te części naszej tożsamości, które są nam nieznane, ale których bardzo potrzebujemy, żeby rozwijać się dalej.
Obniżone dno miednicy nadal wymaga rehabilitacji uroginekologicznej, ale praca z symptomem pozwala badać ten proces również na głębszym poziomie i odzyskać energię uwięzioną w chorobach i dolegliwościach, a potem wykorzystać ją do zmiany naszej tożsamości w kierunku rozwojowym dla nas.
PS Zobacz, na czym polega praca z procesem:
Czy Twoim zdaniem można być sobą z chorobą? Jak kryzysowe sytuacje wpływają na naszą tożsamość? Tylko nie mów proszę, że „co nas nie zabije, to nas wzmocni” albo, że „cierpienie uszlachetnia”. Nie mam w sobie zgody na gloryfikowanie choroby, aczkolwiek zgadzam się z tym, że przystosowujemy się do nowej sytuacji, wydobywamy z siebie nowe zasoby, a choroba wymusza zmiany, których być może nie podjęłybyśmy się w innych, bardziej sprzyjających okolicznościach.
Jest mi po ludzku przykro za każdym razem, kiedy słyszę o chorobach, zwłaszcza przewlekłych, bo są to sytuacje kryzysowe, które mocno wpływają nie tylko na nasze samopoczucie fizyczne, ale również na zdrowie psychiczne i ważne obszary naszego życia. Uważam, że naszym wrodzonym prawem jest dążenie do szeroko rozumianego dobrostanu, niwelowania bólu, wzmacniania zdrowia i podnoszenia ogólnej jakości życia. Dlatego nie potrafię stanąć za tym założeniem, że trzeba się w tym bólu czy cierpieniu rozgaszczać w imię jakiejś idei.
Ale w pełni mogę stanąć za stwierdzeniem, że cierpienie będące częścią choroby świadomie transformowane może prowadzić do ważnych wglądów, głębokich przemian, czy kluczowych decyzji. Nie uważam jednak, że z tego powodu należy je kultywować. Wiem, że choroba wręcz zmusza nas do bycia sobą. Często wtedy nie mamy już wyjścia. Albo odkryjemy w tym kryzysie swoją prawdziwą naturę i kierunek, w którym prowadzi nas ten proces, albo będziemy cierpiały dalej i będzie to rzeczywiście cierpienie bez sensu. Za doświadczeniem poważnej choroby może stać szansa na spotkanie swojego sprzymierzeńca – to znaczy siły tak ogromnej, że mogłaby nas nawet zabić. Mierzenie się z tą siłą wydobywa z nas osobistą moc i pozwala uczyć się siebie takiej, a potem wnosić to do życia.
Jakie kroki poradziłabyś kobietom, które mają problem z odnalezieniem się w nowej rzeczywistości – życiu z przewlekłą chorobą? Czy wyrzucać sobie, że nie potrafię zaakceptować mojego stanu zdrowia i pokochać ciała, które odmawia posłuszeństwa? Czy w ogóle ta akceptacja to przymus?
Trudności z odnalezieniem się w rzeczywistości z chorobą to etapy radzenia sobie w drodze do akceptacji. Zdaję sobie sprawę, że może być to trudne do przyjęcia, bo żadna z nas nie chce czuć smutku, rozpaczy, żalu, niezgody, ogromnej niepewności, czy cierpienia. Ale te stany mają swój sens w drodze do uznania siebie jako kogoś pełniejszego, kogoś więcej niż po prostu kobiety z chorobą.
Jeśli pytasz o kroki, mogę powiedzieć o sobie. Potrzebowałam czułej samotroski, ciepłego objęcia siebie, uwzględnienia tego, że moje ciało podejmuje ogromny wysiłek, aby działać prawidłowo i umożliwiać mi moje codzienne funkcjonowanie. Potrzebowałam zatrzymania, rozluźnienia i ciepłego, dobrego jedzenia. Bardzo potrzebowałam nie wymagać od siebie i nie poganiać się.
Z pracy terapeutycznej wiem też, że najsprawniej ta adaptacja przebiega wtedy, kiedy pracujemy z psychologicznym znaczeniem naszych symptomów, tak jak w przykładzie pracy podanym przeze mnie powyżej. Odnajdywanie i integrowanie tego znaczenia jest kamieniem milowym w adaptacji. Ta praca jest bardzo ważnym elementem procesu przystosowania i zdrowienia dlatego, że pozwala nam na głębokie zrozumienie tego, co nam się przydarza, nie tylko na poziomie medycznym, a także uwalnia nas z utknięcia w roli ofiary, pacjentki, kobiety przewlekle chorej… Wtedy możemy budować osobistą moc. Wtedy też znika cierpienie.
Sporo kobiet z endometriozą, PCOS czy innymi chorobami nie może zajść w ciążę. Pozwól, że zacytuję Twoje słowa: „W kraju, w którym rola matki ma ogromną rangę, może być trudno wyjść bez szwanku dla samooceny, jeśli z jakichś powodów przyszło kobiecie mierzyć się z bezdzietnością. Potrzeba nieprzeciętnej siły, aby nie ulec głosowi społecznego krytyka i pozostać w głębokim kontakcie z osobistą mocą”. Jak nie stracić prawdziwej siebie w dłuższej drodze do macierzyństwa?
To pytanie do terapeutycznych czy warsztatowych poszukiwań, dlatego, że w procesie każdej kobiety prawdziwa tożsamość będzie związana z czymś innym – z innymi obszarami życia, aspektami siebie, historiami z przeszłości, czynnikami medycznymi.
Chcę zwrócić uwagę na ważny aspekt dłuższych starań. W tych wysiłkach i ogromnych zaangażowaniu w starania, które związane są z niepłodnością, w konieczności podporządkowania całego życia tej trudności, w odbywaniu częstych wizyt lekarskich, poddawaniu się szeregowi badań ginekologicznych, w hormonalnym przestrajaniu organizmu w kierunku funkcji, które ten organizm stawiają na głowie, w trudnościach, które przynoszą one relacji (i mogłabym jeszcze długo tu wymieniać), naprawdę bardzo łatwo jest zapomnieć o tym, że przede wszystkim jestem podmiotową osobą, która z dziećmi lub bez nich ma w sobie intensywną, głęboką i piękną energię, z miejsca której może wieść twórcze i płodne życie już teraz.
Redukowanie siebie do roli pacjentki czy osoby bezdzietnej, redukowanie relacji z partnerem i seksu do starań o potomstwo, redukowanie sensu życia do tej jednej kwestii jest krzywdzące i niszczące, bo właśnie odcina nas od tej energii, która przez nas płynie i jej głębokiego znaczenia dla naszego życia.
Wiem, jak ważna dla wielu par jest kwestia rodzicielstwa. I wiem też, że jeśli to pragnienie jest prawdziwe, nie da się go od tak wyrwać z serca. Ale trzeba zrobić wszystko, żeby nie złożyć samej siebie na ołtarzu tych starań.
Jeśli się zgubiłyśmy, co jest naturalne, próbujmy się odnaleźć, dając sobie to, co przywraca nam kontakt ze sobą, co sprawia, że czujemy się pełniejsze jako osoby, przy czym możemy odetchnąć i poczuć, że jest nam dobrze.
Zróbmy krok wstecz i popatrzmy z dystansem na dotychczasową drogę. Czy to jest ta droga, którą wybieram do macierzyństwa, czy raczej czuję, że muszę nią wkroczyć? Jak mogę uwzględnić na niej siebie i swoje potrzeby? Co wzmacnia mnie w tych staraniach? Co mnie osłabia? Gdzie jest moja granica? Na co się nie zgodzę? Jaki mam sen o macierzyństwie? Kim jestem z dzieckiem na rękach? Kim jestem, jeśli przyjdzie mi żyć bez niego? Jest wiele pytań, które warto sobie zadać w trakcie tego procesu. Ta świadomość jest bardzo potrzebna, bo pozwala nam czuwać przy sobie, być blisko siebie i dbać o naszą podmiotowość.
Co zrobić, gdy presja – zewnętrzna i wewnętrzna – w zostaniu rodzicem zaczyna nas przerastać?
Koniecznie zgłosić się na konsultację. To znak, że udział krytyka wewnętrznego w tych staraniach jest za duży i że prawdopodobnie jest trudność, aby się przed nim obronić. Nawet wewnętrznie. Dlatego szkoda czasu na czekanie i szkoda się dalej z nim męczyć. Warto skorzystać z psychoterapii, żeby sobie z nim poradzić.
Czy są inne metody radzenia sobie z chorobą przewlekłą niż siła i sprawczość?
Siła i sprawczość to pewne jakości potrzebne do działania, leczenia i wdrażania zdrowych nawyków. Pomagają stopniowo uzyskiwać coraz więcej kontroli nad życiem z chorobą. Ale czasem tym, co jest wspierające może być odpuszczenie i niedziałanie prowadzące do bycia, do zanurzenia się w sobie, czucia siebie, świadomego odpoczynku, usłyszenia swoich potrzeb.
Ja bym nie zamykała się w tych poszukiwaniach tylko na te dwa kierunki, ale raczej zachęcała do eksplorowania swoich stanów i poszukiwania w sobie strategii, które – co ważne – na dany etap radzenia sobie z chorobą są dla nas konstruktywne. A to jest zmienne w czasie i na różnych etapach pomagają nam różne strategie.
Chciałabym wrócić jeszcze do integrowania tej energii, która zawarta jest w symptomie. To wydaje mi się najbardziej energetycznym i transformującym sposobem radzenia sobie z przewlekłą chorobą.
Ta energia zaklęta w chorobie, ta moc, którą można z tego wziąć – to są piękne, często duchowe doświadczenia, do których staramy się dotrzeć na sesjach z wykorzystaniem narzędzi psychologii procesu.
Mówienie o niepłodności jest trudne. Możliwe, że niektóre pary mają opory przed skorzystaniem ze wsparcia z zewnątrz. Jakbyś zachęciła je do podjęcia terapii?
Wiem, że wiele par ma tę trudność, ale też coraz więcej par odważa się, żeby sięgnąć po pomoc w sytuacji, która jest dla nich ekstremalnie trudna. Sporo par ma rzeczywiście opór przed otwieraniem tego tematu w ogóle, ponieważ mają ku temu realny powód. Na przykład taki, że kiedy w przeszłości zrobili to, okazało się, że spotkali się z niezrozumieniem, oceną czy prześmiewczymi komentarzami. Czasem spotkali się z nimi nawet nie ujawniając swoich trudności, ale ktoś po drugiej stronie uznał, że ma prawo bez zaproszenia komentować ten intymny obszar życia.
Te doświadczenia są często bardzo trudne i na ich podstawie pary mogą zamknąć się całkowicie na wsparcie z zewnątrz. Ale jeśli zapytają siebie czy w naszym otoczeniu jest przynajmniej jedna osoba, która ma ten rodzaj wrażliwości i umiejętność bycia w relacji, że mogłaby w tym przez chwilę z nami być, to okazuje się, że zazwyczaj jest ktoś taki. I to czasami wystarcza.
Natomiast zdecydowanie zachęcam te pary, które czują, że utknęły, kręcą się w kółko, od pewnego czasu kłócą się o to samo i nie mogą znaleźć rozwiązania konfliktu, do skorzystania z takiej pomocy, bo w tych trudnościach może być im łatwiej.
Czy po tylu godzinach pracy z kobietami, które pragną zostać mamami, masz przemyślenia, do których nie miałaś dostępu na samym początku swojej pracy?
Ależ tak! Całe mnóstwo. Z tych przemyśleń powstał i rozwija się piękny i dobry projekt „PŁODNIK” wspierający osobistą moc kobiet doświadczających niepłodności i pomagający im odkrywać prawdziwą ścieżkę w ich życiu. Jestem jeszcze głębiej poruszona naszą esencją i tym, co wydarza się w naszym życiu, kiedy jesteśmy z nią w kontakcie. To piękne patrzeć na świadomy rozwój kobiet, nawet jeśli ich droga biegnie w innym kierunku niż macierzyństwo.
DR JOANNA KOT
PSYCHOLOŻKA I PSYCHOTERAPEUTKA
Psycholożka i psychoterapeutka pracująca z kobietami w ramach projektu „Droga Kobiety”. Szczególnym obszarem moich zainteresowań są momenty przejściowe w życiu kobiet, poszukiwanie źródeł osobistej mocy, niepłodność oraz rola i miejsce kobiet we współczesnym świecie.
Fascynują mnie tak trudne dla nas wszystkich życiowe kryzysy, które choć początkowo odzierają nas ze wszystkiego, co znane, dają w zamian to, co najcenniejsze – prawdę o tym, kim tak naprawdę jesteśmy i życie tak cenne, o którym sami nigdy byśmy nie pomyśleli. Szkolę się w Instytucie Psychologii Procesu.
Czy ta rozmowa była dla Ciebie wartościowa? Daj znać proszę, co z niej wyniosłaś dla siebie. Podziel się własnymi doświadczeniami. Prześlij ją bliskiej kobiecie. To ważne. Dziękuję.